środa, 30 listopada 2011

Maybelline Dream Touch Blush – recenzja mojego ulubionego różu :)


Uwaga! Ta recenzja zawiera wysokie stężenie subiektywizmu. Jest to po prostu moje zdanie wypracowane po dość długim okresie używania tego różu. Mam niewielkie doświadczenie w zakresie tego typu kosmetyków, ale uważam, że Maybelline Dream Touch Blush jest naprawdę dobry. :)

Od góry...

...i od dołu. :)

Opakowanie
Śliczne! :D Domyślam się, że mój zachwyt niewiele Wam mówi, dlatego dopowiem, że róż jest zamknięty w szklanym, solidnym i estetycznym słoiczku z plastikową (również solidną) nakrętką. Całość prezentuje się bardzo sympatycznie. :)

Konsystencja
Wbrew obietnicom producenta, róż nie ma konsystencji pianki (KLIK) i jest to jedyna rzecz, w której się nie zgadzam z firmą Maybelline. Natomiast mogę się zgodzić, że konsystencja różu jest lekka i delikatna. Przypomina mi trochę… margarynę. :D Przepraszam za to mało kosmetyczne porównanie, ale ono trafnie oddaję tę nieuchwytną rzeczywistość. Przy nabieraniu różu dotykamy go paluszkiem, który ślizga się po delikatnej powierzchni kosmetyku i już mamy nabraną odpowiednią ilość. :)



Wygląd
Posiadam kolor o najniższym numerze (02), wybrałam go w pełni świadomie i dobrowolnie. Kiedy w sklepie maznęłam sobie tym kosmetykiem po ręce, wydał mi się jakiś taki pomarańczowy i mało fajny, i niewiele by brakło, żebym się zdecydowała na następny odcień w numeracji, jasny różowy. Postanowiłam jednak przemyśleć tę poważną sprawę, wyszłam ze sklepu i… kiedy w naturalnym świetle ujrzałam obie próbki, brzoskwiniowy (tak, użyłam wreszcie bardziej „kosmetycznej” nazwy koloru) róż mnie totalnie zauroczył! Okazało się, że kolor, który na początku wydał mi się podejrzany, jest właśnie tym, czego szukałam i daje ładny, delikatny i (bardzo dyskretnie) połyskujący efekt. Jeśli się uważniej przyjrzymy, zobaczymy w tym różu błyszczące drobinki. Od razu uspokajam, że nie są one widoczne na twarzy.

Ten makijaż pewnie pamiętacie, ale nic nie stało na przeszkodzie, abym znowu wykorzystała to zdjęcie. ;]

Efekty
Róż naprawdę daje efekt naturalnego rumieńca – zgodnie z obietnicą producenta. Jego konsystencja sprawia, że aplikacja jest bajecznie prosta. Dotykam różu palcem, potem robię „maźnięcie” po twarzy, które to maźnięcie rozcieram ruchem przyklepującym (co za szczegółowy technologiczny opis! aż sama siebie podziwiam!) i już mam ładny rumieniec. :) Granice tego rumieńca bardzo łatwo się rozciera, myślę, że nie da się zrobić sobie krzywdy tym kosmetykiem. Efekt w razie potrzeby można stopniować, ale raczej nie będzie on super mocny, bo sam kolor jest jednak delikatny. Wspomniane błyszczące drobinki nie są zauważalne, ale dają dyskretny efekt rozświetlenia i mam wrażenie, że one też stoją za tym, że róż nie wygląda marchewkowo, ale ma bardzo ładny odcień.

Trwałość
Z moich obserwacji wynika, że jest wzorowa. Róż utrzymuje się na swoim miejscu przez cały dzień. Czytałam w niektórych miejscach (wizaż, blogi) trochę zarzutów pod adresem trwałości tego różu, nie wiem, od czego to zależy (jeśli od cery, to ja mam mieszaną), ale ja nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Dziś np. róż wytrzymał 13 godzin.
  

Wydajność
Naprawdę duża. Wystarczy niewielka ilość kosmetyku, by osiągnąć pożądany efekt. Na zdjęciu, zrobionym jakieś 2 miesiące po rozpoczęciu (częstego) użytkowania, widać niewielkie zużycie.

Dodatkowe wnioski
Róż o takiej konsystencji ma tę niezaprzeczalną zaletę, że nie wymaga żadnych narzędzi do aplikacji. Dla mnie jest to plus. Domyślam się, że posiadaczki długich paznokci (do których się nie zaliczam) będą miały problemy z wydobyciem kosmetyku i z tym, że róż może im wchodzić pod paznokcie - jest to normalne przy tego typu rzeczach. Dla niektórych osób minusem może być cena kosmetyku (ok. 30 zł), ale mogę podpowiedzieć, że w drogeriach Blue jest ona dość korzystna (w porównaniu np. do Rossmanna). Poza tym jakość i wydajność tego różu sprawiają, że nasze pieniądze nie idą w przysłowiowe błoto.

wtorek, 29 listopada 2011

Kolejny odcinek „przeglądu prasowego” – tym razem aktualny numer „Urody”



Na początek słowo wyjaśnienia – nigdy wcześniej nie kupowałam tej gazety, to był mój pierwszy raz. ;) Zwykle brałam „Urodę” w łapki, przeglądałam, po czym stwierdzałam, że nic tu nie ma i odkładałam na półkę. Dziś jednak było inaczej – „Uroda” zauroczyła mnie… mnóstwem kolorowych obrazków! Wiem, że to dziecinne, ale jeszcze na mnie działają takie rzeczy. ;) Zresztą producenci kosmetyków też muszą o tym wiedzieć, bo inaczej po co by ubierali swoje produkty w kolorowe i wesołe, śliczne opakowania (na przykład taka Puposka – KLIK)?


Przeglądamy numer świąteczny, więc na znajdziemy w nim całkiem sporo prezentowych inspiracji. Przyznam, że podobają mi się one o wiele bardziej niż propozycje JOY’a (KLIK) i kilka z nich podrzuciłabym świętemu Mikołajowi. ;)



To są właśnie kolorowe obrazki, które mnie zauroczyły. :D


Niby faceci też lubią kosmetyki, ale dla nich znajdziemy mniej propozycji – dziwne… :P


Zauważyłam, że w każdym numerze „Urody” możemy bliżej poznać jakiś aktualny trend. Podoba mi się to. :)


Coś dla wiecznych testerek i poszukiwaczek ideału – nagrodzone kosmetyki.


Jedna z moich ulubionych gwiazd. :)


W „Urodzie” znajdziemy testy różnych kosmetyków, ale my, blogerki, robimy to o wiele lepiej. ;)


Bezcenne porady z każdej dziedziny życia. ;)


Pewnie już zauważyłyście, że lubię takie artykuły, w których zebrane są wszystkie potrzebne informacje na jakiś temat.


Na koniec jeszcze jedno pozytywne zaskoczenie – ciekawy i praktyczny zbiór uwag na temat (nie tylko wysokich) obcasów.

Ufff! To chyba mój najdłuższy przegląd. Chciałam Wam wszystko pokazać, chociaż oczywiście nie dało się tego zrobić, bo gazeta ma o wiele więcej stron. Za to pokazałam to, co uznałam za najciekawsze. Trudno powiedzieć, że „Uroda” jest czasopismem do czytania, raczej do przeglądania, ale moim zdaniem jest to zajęcie bardzo przyjemne. :)

sobota, 26 listopada 2011

Tradycji staje się za dość, czyli… nowy numer JOY’a. :D



Dzisiaj zaserwuję Wam krótki przegląd grudniowego numeru JOY’a. Możemy go kupić w wersji basic lub premium, czyli z kalendarzykiem (podobno jest to najmodniejszy kalendarzyk 2010 roku!). Ja kupiłam wersję basic, bo zadowolę się mniej modnym kalendarzem na przyszły rok. ;)


Trendy! Lubię oglądać ten dział. W obecnym numerze zapłonęłam pożądaniem do tych słodkich oprawek! Chciałabym te fioletowe… (marzyciel) :)


Nie to, że chciałabym Wam reklamować podpaski, moją uwagę zwróciła tylko wzmianka o Nowym Świecie i filiżanka snobistycznej czekolady. :P



Makijaże na święta – nie mogło ich przecież zabraknąć. Mnie żaden z nich nie przypadł do gustu, ale może Wam się któryś spodoba.


Bardzo fajny artykuł! Niby o makijażu wszystko wiemy, ale takie zebranie wszystkich informacji o prawidłowym malowaniu twarzy bardzo mi się podoba. Praktyczna piguła kobiecej wiedzy. ;)


Proszę zwrócić uwagę na „Dietę cud” – zabójcza! :D


W numerze znajdziemy też sporo świąteczno-podarunkowych inspiracji. Szczerze mówiąc te propozycje raczej nie przypadły mi do gustu, ale co kto lubi.

A Wy co lubicie?

piątek, 25 listopada 2011

Czerwień w każdej postaci odsłona 3 i przypomnienie o promocji



- Grasz w zielone?
- Gram!
- Masz zielone?
- Mam!

Za to ja mam czerwone. Kolczyki oczywiście. Usta trochę też, ale jak chciałam Wam lepiej tę szminkę pokazać, to nie chciała wyjść na zdjęciach czerwona! Za to na zdjęciu zrobionym przez kolegę blogera (Vojtka) mamy czerwień jak byk! Albo jak jagody ostrokrzewu, czyli nawet na czasie.


Tyle moich wywodów nad zdjęciem, które miało być o czerwieni, tymczasem jest jej tyle, że można by o nią zapytać w stylu „gdzie jest Wally?”. No cóż… ze mną nigdy nie ma letko. :P



Chciałam Wam jeszcze przypomnieć, że promocja na usługi kosmetyczne trwa do końca listopada, więc macie jeszcze kilka dni na skorzystanie. Szczegóły znajdziecie TUTAJ – zapraszam! :)

czwartek, 24 listopada 2011

Dawna skarbnica wiedzy tajemnej ;P



Jakiś czas temu odwiedziłam moich rodzicieli i przy tej okazji zagłębiłam się w moich „szpargałach”. Uwielbiam takie grzebanie po szafkach i pudełkach, bo zawsze coś się znajdzie! Tym razem wpadły mi w ręce stare urodowe poradniki. Pokażę Wam tylko jeden, bo drugiego nie chciałam taszczyć do stolycy (może innym razem – w końcu muszę coś też zostawić na później). Proszę bardzo, oto on (właściwie ona – gazetka z 2002 roku, zakupiona przez moją wspaniałomyślną mamę).


Czytając teraz, po latach tekst „od redakcji”, poczułam się totalnie… rozwalona. :D


W gazetce oczywiście same dobre rady (niektóre się jeszcze nie zdezaktualizowały!) i zdjęcia kosmetyków, których dzisiaj raczej już nie ma.


No właśnie – pamiętacie tę serię? Miałam nawet jeden taki krem. I co z tego, że nie był dobry? Będąc w piątej klasie podstawówki czułam się fajna, że go mam. :P


Jeszcze trochę porad… Ehhh, łza się w oku kręci!


Możemy tu wyczytać, że w naszym wieku nie powinno się używać szminki, tylko błyszczyku, żeby się nie postarzać… Ej, gdzie te niegdysiejsze śniegi? Gdzie te lata młodości?

środa, 23 listopada 2011

Mascara (masacra?) Avon Super Curlacious



Opakowanie, wygląd
Mamy do czynienia z klasycznym wręcz opakowaniem tuszu, bez żadnych udziwnień. Jeśli ktoś zwraca na to uwagę, wspomnę, że napisy nie ścierają się.


Szczoteczka
Szczoteczka jest lekko wygięta, całkiem dobrze rozdziela rzęsy. Moim zdaniem nie jest ani za duża, ani za mała.

Konsystencja
Na początku używania tego tuszu jest on dość rzadki (ale nie tak rzadki, jak np. tusze Maybelline), ale już po miesiącu robi się znacznie bardziej gęsty.

Wydajność
Wydajność tuszu jest właściwie dobra, na upartego może nam służyć nawet 6 miesięcy (tyle, ile jest ważny), ale jego „żywotność” jest krótsza, bo kiedy tusz robi się bardziej gęsty, zaczyna się strasznie osypywać, zwłaszcza przy nakładaniu na dolne rzęsy. Robią się też grudki (jedną zresztą widać na zdjęciu ;]), co sprawia, że coraz trudniej jest nam uzyskać dobry efekt.


Działanie
Producent obiecuje do 200% podkręcenia, jednak należy to traktować z przymrużeniem… rzęsy (i oczywiście oka :P). Jakieś podkręcenie, zwłaszcza na początku (zanim tusz straci swoje właściwości), jest widoczne, ale czy aż takie? Raczej nie. Jak widać na zdjęciu (jeśli pominiemy fakt lekkiego posklejania rzęs) efekt jest naturalny, całkiem przyzwoity, chociaż bez szału.

Nakładanie dwóch warstw tego tuszu raczej się nie sprawdzi, bo się nam ta masacra mascara osypie.

Trwałość
Jest naprawdę dobra. Jeśli po zrobieniu makijażu uprzątniemy teren, czyli oczyścimy oczy z tych czarnych kropeczek, to wieczorem będziemy się oglądać w niezmienionym stanie.

Podsumowanie
Do pewnego czasu  nawet chętnie kupowałam ten tusz. Był tani (teraz podrożał, nie wiem, czemu i uważam, że niesłusznie), często były na niego dobre promocje. Tak, jak wspomniałam, daje on naturalny efekt (chociaż nie taki, jaki obiecuje producent) i nic się z nim nie dzieje w ciągu dnia, a takim zauważalnym minusem jest to nieszczęsne natrętne osypywanie. Jeśli chcecie, możecie go oczywiście wypróbować, ale może lepiej poszukać czegoś innego?

niedziela, 20 listopada 2011

Uwaga, uwaga… zaczynamy rozdanie! :)

UWAGA! W związku z zamianą rozdania na konkurs, zapraszam wszystkich do zgłaszania się/ uzupełniania swoich zgłoszeń TUTAJ. Bardzo Was przepraszam za utrudnienia (w ramach przeprosin będzie jeszcze jedna nagroda niespodzianka) i życzę wszystkim powodzenia! :)
 

piątek, 18 listopada 2011

Czerwień w każdej postaci – wersja dla chorujących i… zapowiedź rozdania! :)


 
No właśnie – dziś będzie czerwień w wersji dla chorujących, bo coś mi się wydaje, że nie ja jedna leżę w łóżku… Mam czerwony nos, ale tego akurat nie będę pokazywać, za to pokażę Wam czerwoną herbatkę. :)


Ta jest o smaku korzennym, idealnym na jesienne chłodne dni. :)


W związku z tym, że jestem uziemiona, nie mogłam jeszcze kupić nagród, dlatego dziś tylko zapowiedź rozdania, które nastąpi wkrótce. :) Zgodnie z obietnicą zamierzam uczcić to, że jest Was już ponad (! – bardzo mnie to cieszy :)) 50 i zrobić małe rozdanie. Fajnie się składa, bo sezon mamy taki prezentowy… :) Mam nadzieję, że jutro uda mi się zdobyć wszystkie nagrody, sfotografować i… wystartować z rozdaniem. :) Zatem do przeczytania jutro! :)